JESIENNY KĄCIK SALONOWY
To będzie długi wpis, z dużą ilością zdjęć, zacznijcie więc od zrobienia sobie kubka herbatki...
🍂🍂🍂
Przez całe lato mój kącik salonowy w kawalerce wyglądał tak:
Na ścianie wisiały kompletowane przez kolejne spacery bukiety kwiatów. Oprócz tego standardowo na kanapie leżały uszyte przeze mnie różowe poduszki. Miałam też beżowe poszewki na tych wielkich szarych poduchach, ale wyprałam je w pralce. Jak się okazało, poszewki tego nie przeżyły... Różowe poszewki też nie miały się najlepiej. Kiedy kupowałam na nie grubą bawełnę, na stronie producenta było napisane: "tkanina nieodporna na promienie słoneczne". No i producent napisał prawdę. Fronty poduszek wyblakły i zbrzydły. Ale najgorszym elementem tego kącika (poza kwiatkami oczywiście, tym nie mam nic do zarzucenia) była zużyta, najtańsza kanapa z Ikei. Przeklęty mebel z zapadniętym siedziskiem i dechą zamiast oparcia. Pod koniec lata zapadła decyzja o wymianie i nowej kanapie. A skoro za rogiem była już jesień, pojawiła się okazja na zmianę aranżacji i stworzenie przytulnej, cieplutkiej przestrzeni na nadchodzące długie wieczory.
Na początku zaczęłam pracę nad nowymi poduszkami. Miałam trochę pozostałości włóczkowych z innych projektów i zrobiłam z nich fronty do poszewek. Te włochate powstały z Limy i Alpaki Boucle od Dropsa (3 motki Limy i 2 alpaki). Użyłam drutów 4mm i nabrałam 58 oczek. Z tego połączenia wyszła bardzo mięciuchna dzianina. Alpakę z węzełkami przerabia się okropnie! Chciałam sobie zrobić z niej sweter, ale już mi przeszło.
Pasiaka zrobiłam z samej Limy i nabrałam 70 oczek. Takie gotowe kwadraty ciężko jest zmierzyć, więc wielkość była trochę na oko.
Następnie przyszła pora na rozmontowanie starych poduszek i stworzenie z nich dwóch nowych jaśków:
Wyprułam flaki dwóm większym poduszkom a poszewki zmniejszyłam i zszyłam na nowo:
Potem trzeba było porwać stare wypełnienie na mniejsze fragmenty, żeby poduszki znowu były puchate. Wypchanie dwóch jaśków zajęło godzinę niewolniczej, dwuosobowej pracy!
Tadam!:
Miałam to szczęście, że zostałam obdarowana dużym kawałkiem surówki bawełnianej. Tkanina poszła do prania, żeby pozbyć się zapachu starej szafy a następnie zabrałam się za wycinanie tyłów poszewek.
Łączenie elementów okazało się nie takie trudne, ale czasochłonne:
Zwłaszcza sporo czasu zajęło mi odprucie odwrotnie przyszytego tyłu (środkiem na wierzch)...
Pamiętacie mój biały Royal Cable Sweater? Rozcięłam go i też przerobiłam na poszewkę. Myślę, że należy mi się za to medal za odwagę. I za pozbycie się trupa z szafy.
Poduszki to nie jedyny element jesiennych dekoracji. Wyciągnęłam z szafy słoiki, dokupiłam wosk i olejki i zabrałam się za świeczkoprodukcję.
Jak robię świeczki? Używam wosku sojowego, knotów i olejków z Ecospa. Kiedyś robiłam też świeczki z wosku pszczelego, ale jest droższy i ciężko go domyć z garnka i słoików. Wosk sojowy zmywa się łatwo, wystarczy resztki wosku posmarować olejem spożywczym, zostawić na trochę a potem umyć gorącą wodą z płynem do naczyń.
Używam szklanego rondla, który wkładam do garnka oraz zwykłych słoików na dżemy.
W rondelku umieszczam 800g wosku, co jest wystarczające do zalania trzech świec.
Kiedy wosk się rozpuszcza prostuję knoty nad parą.
Żeby przykleić knot dokładnie na środku słoika można sobie narysować kółko na kartce a następie wyznaczyć środek.
Blaszkę zamaczam w rozpuszczonym wosku, przyklejam w słoiku i zalewam cienką warstwą. Czekam trochę aż wosk zastygnie. Powinno to zapobiec odklejeniu się blaszki podczas zalewania, chociaż czasami i tak knot się odkleja i wypływa. Pewnie są jakieś lepsze metody ale ja na razie wypróbowałam tylko taką.
Zostawiam do ostygnięcia na całą noc.
Następnie przycinam knoty i zakręcam pokrywki. Świeczka powinna dojrzewać 2 tygodnie, zanim będzie można ją zapalić.
Moje świeczki nie są idealne. Knoty zawsze wychodzą mi trochę krzywe, słoiczki są trochę za szerokie i nie daję dużych ilości olejków. Ale kiedy je zapalę, robią przytulną atmosferę i uwalniają lekki zapach. I nie są drogie. Nie wydaję pieniędzy na drogie zapachowe świece. Zamawiam je sobie u Mikołaja :). A na co dzień wystarczą mi moje zwyklaczki.
Po świeczkach przyszła też pora na przygotowanie dekoracji. Szyszki zbierałam przez cały rok i po wysuszeniu przechowywałam w kartonie. Zrobienie suszonego bukietu to jakieś 10 minut spaceru po opuszczonych działkach.
Najmniejsze szyszki nawlekłam na lniany sznurek. Przydają się w tym celu kombinerki. Łańcuch udało się stworzyć w jeden wieczór.
Nie zdejmowałam suszonych kwiatów, uważam że wpasowują się w jesienny klimat.
Efekt końcowy wygląda tak:
Teraz wystarczy upiec ciasto ze śliwkami...
...albo jabłuszka z cynamonem...
...zaparzyć kubek herbatki, zapalić świeczkę, wyciągnąć robótkę...
I można cieszyć się długimi, jesiennymi wieczorami.
🍂🍂🍂
Co myślicie o kąciku?
PS: Już za kilka dni blog kończy roczek :)
Cudo. Bardzo mi się podobają poduszki. Cały kącik w ogóle wyszedł bardzo przytulny. Dziękuję za instrukcję do zrobienia własnych świec. To jest super pomysł na świąteczny nastrój i na pewno podpatrzę:)
OdpowiedzUsuńBardzo mi zależało, żeby wyszło przytulnie. Cieszę się, że to widać :). Jeśli będziesz robić świece z olejkami, pamiętaj żeby dać im dwa tygodnie na dojrzewanie, inaczej mogą nie wydzielać zapachu.
Usuń